Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/115

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 O, żebym w tych miejscach smutnych, w tym zimowym zmierzchu, mogła usłyszeć choćby dźwięk jeden z pieśni Aniołów Twoich!
 Żeby choć jeden promień rozdarł te posępne wyziewy i spłynął ku mnie!
 Żeby w duszy mojej przeczucie Twojej piękności powstało i nie zagubiło się nigdy!
 Wysłuchaj mnie, Boże!
 Myśli serdeczna, myśli rozumna, myśli wszystkich myśli moich, myśli matko świata, matko moja, wysłuchaj mnie!
 Jak iskra umierająca, zaniesiona przez wichry daleko, wzdycham do Ogniska, w którem wzięłam życie.
 Tleję tu w przepaści, tak nizko, tak słabo, a Ty tak wyniośle, tak daleko ode mnie biednej królujesz, stwarzasz, pałasz.
 Spojrzyj. na mnie!
 Światło Twoje jest we mnie.
 Urodziłam się u Ciebie.
 Byłam w Tobie, nim opadłam tutaj jak ziarneczko ze szczytów drzewa, jak pyłek z wierzchołków góry. Tyś czuł mnie w Sobie, nim sama zaczęłam czuć siebie i wierzyć Tobie.
 Teraz czy Ty mnie opuścisz? czy nie usłyszysz głosu mego?
 Czy dopuścisz, bym zgasła?
 Czy nie poratujesz mnie w ciężkiej żałości mojej?
 Czyż błędy moje, popełnione na tych ciemnych ścieżkach, kędy zaniósły mnie wiatry, staną na zawsze w poprzek między dzieckiem a ojcem?
 Dziecię płacze dniem i nocą i prosi się ojca.
 Ojcze niebieski, Ojcze mój, mój, umiłuj mnie, jako dawniej bywało, kiedym jeszcze żyła w Tobie!
 Rozdzieleni jesteśmy przez wolę Twoją świętą i mądrą.