Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/114

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 O Panie, Panie, kiedy szaleństwo rozum mój rozdziera, ja bluźnię Tobie.
 Kiedy wśród nocy drżę wszystkiemi członkami przed wrogiem Twoim, ja bluźnię Tobie.
 Kiedy marzę o płomieniach piekieł, ja bluźnię Tobie; kiedy od Twego lica, od niebios Twoich, lękam się, bym nie poszła na wygnanie wieczne: ja bluźnię Tobie.
 Wtedy ja książęciu świata — ja duchowi złego hołd składam — o, daruj mi, Panie!
 Daruj, daruj mi, o miłości moja!
 Ale, Panie, czyż to wina służebnicy twojej?
 Czyż ona zdoła zwyciężyć wszystkie myśli swoje?
 Czyż może odegnać obrazy, które niewiedzieć skąd snują się przed jej biednemi oczyma?
 Obdarz ją łaską Swoją, Panie!
 Miłosierdzie Twoje zawieszone nad duszami naszemi, jak drugie błękity.
 Daj mi wiarę nieśmiertelną, Panie!
 Ja wiem, żeś ukochał nas wszystkich nad miarę, nad czas, nad wszystkie myśli ludzkie.
 Ja wiem, żeś urządził świat ten, by on był tylko ponurem złudzeniem, czarną zasłoną przed wstępem do przybytku Twego.
 Ja wiem, że to życie próbą doczesną, za krańcami której wonieją nieśmiertelne róże.
 Ale dusza moja rozstraja się często i błąkam się nieszczęśliwa.
 Łaski Twojej, łaski mi użycz, tej, która czarne widma pokonywa!
 Tej, która cichy spokój w sercu rozlewa, gdyby rosę na spalone liścia.
 Tej, która utrzymuje Duch wątpiący na nierównościach życia, jak Syn Twój Piotra na wyburzonych falach.
 Tej, której na imię „nadzieja.“