Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/226

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

I że Duch ludzki za grobowym progiem
W żadno się inne życie nie rozwnuczy.

„Z tej strony grobu jest wieczność jedyna,
Z tej tylko strony mogą żyć nadzieje —
Niech więc się złoto w kubek graczy leje —
I byt nasz przejdzie, jak tej gry godzina!

„Wiwat, panowie! — Niech to potrwa tylko,
Niech to nie będzie jedną czasu chwilką,
Lecz całym czasem — a gdyby przypadkiem
W dom nasz się Nędza wczołgała ukradkiem?...

„Gdybyśmy nagle u stóp gilotyny
Boso stanęli — lub w pustyniach śnieżnych
Żyć gdzie musieli wśród wilków drapieżnych —
Kto wie? — w kajdanach kopać kruszcu miny?

„A jeśli trzeba bić się dniem i nocą,
Bez odpoczynku, o głodzie, o skwarze,
By strzał przez piersi wziąć od wroga w darze
I nie paść wtedy — lecz ostatnią mocą

„Ścisnąć karabin i pójść na bagnety?
Lub w sali radnej, wśród krzyków tysiąca
Plwać na przytknięte do serca sztylety,
Z śmiechem pogardy czekać sprawy końca?

„A może przyjdzie umierać z choroby
Pośród ciał ludzi, już umarłych wprzódy?
Dziwne są w mózgu gorączki wyroby!
A nuż się wyda, że tam jakiś chudy

„Szatan przybywa całować nas w twarze
I, ze szpitalu wywlókłszy za rękę,
Wiedzie zbolałych na puste cmentarze?
Może się przyśni — że na piekła mękę?

„A cóż, panowie — czyż to być nie może?
Dziksze się jeszcze zdarzały wypadki,