Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/134

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

z za przyłbicy pali się węglami dwoma. Czy go wpuścić, książę i panie mój?

RYTYGIER.

 Niech wejdzie, niech zasiędzie do biesiady mężów.

(Wódz straży wychodzi).
BISKUP.

 Zważ, synu, noc bardzo czarna, w takowych nocach nieraz warowne zamki widziałem zdobywane zdradą — a wiem, że w tych okolicach teraz błąka się pełno dzikich barbarzyńców, nieochrzconych Lachów. Strzeżcie się zdrady!

RYTYGIER.

 Nie lękam się nikogo.

BISKUP.

 I ja też prócz Jezusa Chrystusa nie lękam się nikogo. Radę tylko roztropną ci dałem.

CHÓR.

 Niechaj lis się zjawi, tu jest lwów czterdziestu!

(Każdy rycerz dobywa puginału i kładzie go na stole).
BISKUP (dobywając puginału z pod szaty i kładąc go na stole).

 Amen.

(Hamder wchodzi).
RYTYGIER.

 Czyś chrześcijanin, czyś poganin?

HAMDER.

 Wyznaję Chrystusa.

RYTYGIER.

 Jakiegoż rodu witam w tobie gościa? Nie wiem, na jakiem posadzić cię miejscu.

HAMDER.

 Na miejscu bohatyrów, a ród mój książęcy.