Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/141

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

lampą w dłoni siedzi na grzbiecie potwora i śmieje się zwolna, posępnie, zwycięsko. Lecz krwi nigdzie nie widać i broni żadnej niema w ręku jego.
 Ziemowit struchlał pierwszy raz w życiu. Leszko róg do ust przyłożył — mgła w tej chwili pęknie, słońce wschodzące hańbę Bohatyra oświeci. Lud zewsząd zbiega się wołając: „Niech żyje Ziemowit!“ a Leszko, stanąwszy na trupie: „Ja — krzyczy — ja zabiłem!“ i zabrzękły pod jego stopy martwych skrzydeł łuski.
 Potem prawi dalej: „Sztuką, bogom tylko znaną, ognistemi skórę byka wypchałem jadami. Smok połknął drzemiące płomienie — chodźcie, dotknijcie się, on się już nie ruszy!“ A motłoch zawołał: „Tyś lud zbawił, ty będziesz królem naszym!“ i porywają go i hucząc, niosą przed starszego ojca, a inni, padłszy na ziemię, czczą go, jak Boga. Oh śmiał się przedłużonem echem.
 Ziemowit sam jeden został wśród psów skowyczących, potem porwał się, jak błyskawica. Gwizdnął oszczep i u stóp Krakusa wwiercił się w Leszkowe serce. Ojciec, rozdzierając szaty, przeklął starszego syna i każe go chwytać. Lecz Ziemowit tłum rozpierał na prawo i lewo, broniąc się, mordował ludzi, aż wszedł w gaje, poświęcone bogom. Tam go już ścigać nie śmieli Polanie.

CHÓR.

 Czemu nie kończysz? czemu jedną po drugiej zrywasz struny harfy?

HAMDER.

 Skończyłem — wam się reszty domyśleć, wam siąść na koń i lecieć. Ziemowit, ten, coby was odparł, daleko gdzieś na wygnaniu. Starego Krakusa w popielnicy spoczywają prochy — niewiasta dziś panuje Polanom, siostra Leszka, Wanda! a więc...