Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/123

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

biały w myślach swoich, nieubłagany w sądach swoich, okrutny w władzy swojej.
 Im starszy, im bliższy końca, tem okrutniejszy.
 Głuchy, martwy, ślepy na wschodzące gwiazdy — czciciel zachodzących, co się wraz z nim urodziły!
 Szyderski i zabójczy — by żyć kilka chwil dłużej!
 Nie przeczuwający, że przez śmierć Twoją będzie zwycięstwo Twoje.
 Nie wiedzący, że kto chce żyć i być duchem na ziemi, wprzódy winien zniknąć z niej ciałem.
 I w tryumfie wiedli Cię do krzyża Twego.
 I w tryumfie rozbili Cię na krzyżu.
 I w tryumfie podawali Ci żółć z octem i piołun gorzki.
 Nie wiedzieli, że w tej chwili stajesz się Bogiem na wieki!
 O, na Golgocie widzę mękę Twoją, o Panie — i tę noc czarną, która stoczyła się nagle pośród dnia jasnego, i tę burzę, co się zerwała w przestrzeń, i to czoło Twoje, uwieńczone cierniami, i to oko Twoje spokojne, ostatni raz błogosławiące wzrokiem ziemię i synów ziemi.
 Spojrzeniem miłości objąłeś ich wszystkich i wnuków ich i naturę całą, konając.
 I plemię ludzkie objąłeś myślą Twoją aż do końca wieków.
 I rzekłeś, przewidując walki i rozpacze tych, którzy przyjdą po Tobie dobrze czynić i skonać, rzekłeś słowo nieskończonego bólu: „Czego opuściłeś Mnie, Ojcze?“
 By Ojciec darował w niebiesiech chwile zwątpienia dzieciom Swoim na ziemi.
 By dopełnioną została męka ludzka, by w puharze goryczy kropli nie wypitej jednej nie zostało.
 By Duchowi nieznośnie było w chwili śmierci, jako jest ciału.